Faroe Islands

Czego już NIE robię na Wyspach Owczych? 3 miejsca, które dały mi nauczkę.

Na Farojach przestałam robić wiele rzeczy. Chodzić z parasolką. Spieszyć się na cokolwiek. Mówić, że TO moje ulubione miejsce na Wyspach. Wydaje mi się też, że przestałam słyszeć na lewe ucho ale to zapewne efekt mojej kilkumiesięcznej pracy za barem, które pozbawiła mnie wielu innych odczuć sensorycznych (jak chociażby, to smutne acz prawdziwe, węchu). Tak czy siak. O ile mogę, unikam przyznawania podium farerskim miejscówkom. A to dlatego, że grupa to znacząco się powiększa, a zakres obejmuje coraz większą część Wysp dając iście kretyńską odpowiedz na zasadzie „Poproszę jedno wszystko”. Nic nie poradzę na to, że TU jest ZBYT pięknie. Wszędzie.

Zatem dziś o kolejnych PIĘKNYCH miejscach – takich, które mogą stać się Waszymi ulubionymi.

Gjógv : nie zakładam już, że jestem gotowa na zobaczenie tego…

I nie wiem czy kiedykolwiek będę, imho. Wiele rzeczy wymyka się standardowej definicji na Farojach i na gros z nich nie sposób się przygotować (poczytaj mój wpis o tym, co zaskoczyło mnie na Wyspach by zrozumieć o czym mówię :d ). Gjógv jest właśnie takim kuriozum : niewielka wioska ulokowana w załamaniach doliny, nad samym wąwozem – od którego zresztą wzięła nazwę. Zdaje sie jakby miała zaraz cala w nim zniknąć! Do czego zresztą Gjógv ma tendencje : zimą staje się niedostępnym dla ludzi miejscem, równo przykrytym hordami śniegu, pustym i porzuconym nawet przez jej mieszkańców. Ci, na zimę przenoszą się w bardziej przyjazne egzystencji okolice. Za każdym razem moje odczucia tam są identyczne: nie byłam gotowa na TAKI WIDOK.

Wiosną, gdy lód zaczyna topnieć, a do wioski powoli wraca życie spodziewajcie się istnej feerii barw! Oraz maskonurów! Moje ukochane puffiny ukochały sobie okoliczne klify i bardzo często przesiadują tam gromadnie, niezbyt zgrabnie dreptając nad przepaścią.

Co jeszcze zobaczyć w Gjógv? Widok na całą dolinę! Trekking jest szalenie łatwy i sympatycznie krótki – choć może wyczerpać zasób znanych Wam przekleństw biorąc pod uwagę ilość schodów do pokonania. Oj, ale do jasnej anielki! warto.

Ja sama kooocham przejażdżki do Gjógv! Droga, która prowadzi do wioski jest bodaj moją ukochaną ( ej wiem, ze miałam tak nie mówić). Wije się wśród gór, niczym poplątany kabel światełek choinkowych i wymaga podobnej cierpliwości! Kapryśnie rozrzucone zakręty, strome zbocza, prowizoryczne zabezpieczenia drogi i mijanki przeznaczone chyba dla owiec bo nie dla, średnich nawet rozmiarów, auta. Tu się nie szarżuje. Zresztą same widoki na to nie pozwalają, ma się ochotę zatrzymywać non stop.

Eiði : przestałam myśleć, że piłka nożna jest nudna

Przynajmniej jeśli gra się w Eiði. Wynika to z dość specyficznie zlokalizowanego stadionu – nie mam zamiaru tego tłumaczyć, spójrzcie sami:


Samo Eiði to wioska hmmm nie chce powiedzieć jak każda inna na Wyspach (może nieco bardziej zatłoczona ale na Farojach zmienia się percepcja tłumów i przy liczbie 630 mieszkańców człowiek zaczyna mieć wrażenie spaceru po Krupówkach latem), niemniej, bez dwóch zdań, kartą przetargową Eiði jest boisko sportowe!

Ostatni mecz na nim odbyło się lata temu. Teraz to parking dla vanów i pole zabaw okolicznej dzieciarni.

Jako zatwardziała #wodospadziara uwielbiam łazić po wybrzeżu Eiði – skalistym i surowym i pełnym ukrytych, mniejszych i większych, wodospadów. Nie bądźcie typowym turystą i przejdzcie się kilkanaście metrów dalej, za boisko – jest tylko jeszcze piękniej.

Tjørnuvík: przestałam definiować rzeczy „tak, jak zawsze”


Wracając z Eidi zanim skręcicie w stronę Torshavn, przejeżdzajac przez most Nordskala skręćcie w prawo, w ten sposób w zaledwie góra 20min znajdziecie się w wiosce wtulonej w zbocza okolicznych masywów skalnych, Tjørnuvík, które stoi surferami, gigantami i goframi.

Tjørnuvík zamieszkuje obecnie 53 osoby, a sama wioska należy do jednej z najstarszych na Wyspach. Kościół sie tam znajdujący został przeniesiony z pobliskiego Saksun – swoja drogą, możecie połączyć obydwie wioski idąc na hiking, około 3-godzinny i nie obciążony opłatą hikingową.


Surferzy. Tak, Tjørnuvík to raj dla surferów – przyzwoite fale i piaszczysta plaża to dobry początek, prawda? Jeśli jesteście fanami tego sportu ale nie chcecie dźwigać swojej deski, nie ma obaw, możecie skorzystać z lokalnej wypożyczalni!

Nawet jeśli nie planujecie żadnych wyczynowych sportów to sama plaża (czy wspomniałam już, że jest piaszczysta? Na Wyspach to nie takie oczywiste! Tradycyjne konotacje sprawdzające się w innych częściach świata, nie mają zastosowania na archipelagu. Tu, plaża to też kamienie, nie piasek. ) jest warta zatrzymania się w Tjørnuvík. Jest szalenie malowniczo położona i przyznaję, że ląduje w mojej topce plaż!


Giganci. Mowa tu o dwóch ostańcach skalnych wyłaniających się z wody na horyzoncie. Te kuriozalne formacje skalne, Risin og kellin , to wedle legendy dwa giganty z Islandii, które chciały ukraść wyspy. Ale szło im to gorzej niż Ibiszowi starzenie się i w końcu zastał ich świt. Słońce zamieniło ich w dwie skały, już na zawsze zanurzone w wodzie, nie mogące ani wrócić na Islandię, ani skraść wysp.


Gofry. Otóż jest taki starszy Pan, który latem otwiera coś na zasadzie przydomowej kawiarni. Wspomniane gofry smaży w najzwyklejszej na świecie gofrownicy i podaje je z dżemem, a jakże rabarbarowym, domowej roboty i ubitą śmietaną. W cenie 8 euro (Pan jest tradycjonalistą ale to nie oznacza, ze nie idzie z duchem czasów – płatność przyjmuje w dwóch walutach, DKK i Euro) dostajecie nie tylko gofry i nieskończone dolewki kawy, ale tak typową dla Wysp gościnność i poczucie czegoś, co Norwedzy określają jako koselig czyli takie ciepełko na serduszku jak wtedy gdy jecie pierogi od babci.


Tjørnuvík mnie samą zachwyca za każdym razem gdy tam jestem! Skąpane w słońcu wygląda bajkowo, a zimą, gdy to nie dochodzi tu wcale – wysokie masywy górskie otaczające wioskę nie dopuszczają do niej światła słonecznego w ogóle – nabiera wręcz aury nierealności. I rzeczywiście, jest nierealnie pięknie!

Tjørnuvík dostaje też ode mnie punkty za drogę do niego prowadzącą, tak jak w przypadku Gjógv, to wąziutka, jednosamochodowa droga nad przepaścią. Mijanie się jest możliwe co kilkanaście metrów, a i nawet wtedy nie można pozbyć się tej dojmującej świadomości przepaści ziejącej zaraz obok.

O czym warto pamiętać : pierwszeństwo ma auto jadące pod górę! To temu kierowcy ciężej zrobić unik czy wypatrzyć auto z oddali.

Fossa : tańczące wodospady czyli jak przestałam nawet próbować zrozumieć….

Zapewne nadużywam słowa „abstrakcyjne” i wszelkie jego synonimy ale Wyspy są bezapelacyjnie przykładem miejsca, którego nieprzewidywalność jest produktem flagowym. Tańczące wodospady to kolejny dowód na to, że nawet zasady fizyki nie mają zastosowania na Farojach. W dobie sztormu (czyt. często) siła wiatru jest tak silna, że nie pozwala on wodzie … spaść. To iście teatralny spektakl i, z zachowaniem wszelkiej ostrożności, polecam przejechać się po Wyspach by podziwiać ten jedyny w swoim rodzaju widok.

Wodospad Fossa, znajdujący sie po drodze z Tjørnuvík, jest jednym z takich miejsc, które w złą pogodę wyglądają tylko lepiej!

Fossa to najwyższy wodospad na Farojach – przy dobrej pogodzie też warto się przy nim zatrzymać! Jego trójpoziomowa „budowa” pozwala na wejście na poszczególne „piętra”.

Dzięki za uwagę, widzimy się w kolejnym wpisie! Psst, dajcie znać, które miejsce znalazło się na Waszej farerskiej bucket list!

xoxo, Alex

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *